© Piotr P. Walczak

Rozdział 5. Nietoperze

Wyruszyli w dalszą drogę. Korytarz w którym się znaleźli był wąski i wilgotny. Należało się z niego wydostać wyżej, bo tu z pewnością nie znajdą poszukiwanego korzenia. W pewnym momencie korytarz rozdwoił się i poszli tym, który łagodnie wznosił się do góry.

Po jakimś czasie dotarli do sporej komory, gdzie usłyszeli ciche popiskiwanie. Tchórzajek nie chciał się ruszyć w tamtą stronę, ale Trzęsawka przekonała go, że i tak trzeba tamtędy iść, bo nie ma innej drogi. Po chwili natknęli się na małego nietoperza. Leżał bezradnie na ziemi i piszczał, szczerząc maleńkie ząbki.

– Biedaczek, wypadł z kolonii, jeszcze nie umie latać – przejęła się Trzęsawka losem nietoperza.

Wzięła go na ręce i pogłaskała. Nietoperek pisnął cicho, jakby uspokojony.

– Co chcesz z nim zrobić? – zapytał Tchórzajek.

– Jego mama jest pewnie niedaleko, gdzieś u góry – zadarła głowę do góry. – Poświeć.

Tchórzajek podniósł słoneczny kamień do góry i ich oczom ukazał się ruchomy, nietoperzowy sufit. Uczepione skały wisiały swobodnie, gramoliły się między sobą i nie wydawały przy tym żadnych dźwięków. Jedna z dorosłych nietoperzyc była wyraźnie zdezorientowana, otwierała pyszczek i kręciła się niespokojnie.

– To chyba twoja mama – powiedziała Trzęsawka do nietoperka.

Wspięła się po występach skalnych na ścianie i wyciągnęła ręce z małym nietoperzem do góry. Umieszczenie malucha przy mamie nastręczyło jej trochę problemów, ale w końcu się udało. Mały nietoperz zaczepił się o skałę i dossał się do mamy, a ta zapiszczała radośnie. Trzęsawka zeszła ostrożnie i stanęła obok przyświecającego jej kamieniem Tchórzajka.

– Idziemy dalej – zakomenderowała.

Znaleźli się wkrótce w bardzo wielkiej sali. O dziwo, sala nie była ciemna jak pozostałe korytarze. U góry widniał maleńki prześwit przez który przebijał się wąski promień słońca. Cała komora wypełniona była wodą. Promień padał na niewzruszoną taflę wody, odbijał się od niej i załamywał na zwisających u sufitu drobnych jak igły stalaktytach. Trzęsawka delikatnie dotknęła nogą lustra wody. Lustro wzburzyło się, zafalowało, a wraz z nim zatańczyły stalaktyty na suficie. Magiczne kręgi rozchodziły się po całej tafli wody i po jeżozwierzowym suficie.

– Są tam! – wykrzyknął niespodziewanie Tchórzajek wyciągając rękę.

Z sufitu, po drugiej stronie podziemnego jeziorka, zwisały korzenie Prastarego Dębu.