🪓 Bajka na podstawie legendy estońskiej. Skromny drwal, magiczny dar od leśnego ducha i zachłanna żona, która wywołuje gniew słońca. Czy dobro i rozwaga zwyciężą nad chciwością? Przekonaj się w tej baśni o konsekwencjach nieokiełznanych życzeń.

📚 Dla dzieci 7+
Czas czytania: ok. 12 minut
🌞 Świetna do rozmowy o tym, jak ważne jest mądre korzystanie z darów i zachowanie umiaru w pragnieniach.

⚙️ Możesz przełączyć tło na czarne z białymi literami – wystarczy kliknąć niebieskie kółeczko z ludzikiem i wybrać „Wysoki kontrast”.

© Piotr P. Walczak

Moja różdżko, moja ty, pomóż bajkę pisać mi!

Dawno temu, w kraju, który dziś nazywa się Estonia, na skraju dzikiego boru mieszkał pewien drwal. Miał żonę i trójkę dzieci. Żyli ubogo, ale szczęśliwie. Niestety, żona drwala zachorowała i wkrótce potem zmarła.

Trudno było wdowcowi w pojedynkę wychowywać dzieci, więc po jakimś czasie ożenił się ponownie. Nowa żona okazała się jednak kobietą o złym sercu: bardzo złośliwą i kłótliwą. Ciągle narzekała i wyzywała drwala i jego dzieci od leni i nicponiów. Drwal znosił to wszystko, bo był z natury człowiekiem spokojnym.

Pewnego ranka poszedł do lasu, żeby ściąć drzewo na opał. Wypatrzył sobie brzozę i już miał zamachnąć się siekierą, kiedy drzewo odezwało się ludzkim głosem:

– Daruj mi życie! Jestem jeszcze młoda, a wokół mnie rośnie mnóstwo moich dzieci, które będą po mnie płakać!

Te słowa wzruszyły drwala, więc poszedł szukać innego drzewa. W oko wpadł mu rozłożysty dąb; pomyślał, że będzie z niego dużo dobrego opału. Splunął w dłonie, ujął siekierę i już miał uderzyć w pień, kiedy dąb odezwał się błagalnym głosem:

– Ach, drwalu! Nie ścinaj mnie, proszę! W mej koronie jest mnóstwo niedojrzałych żołędzi. Pozwól im dojrzeć do jesieni, a wtedy je zrzucę i wyrosną z nich młode dęby!

Drwal ulitował się także nad dębem i ruszył dalej. Wkrótce znalazł grubą, wiekową sosnę. Uznał, że stare drzewo nie powinno mieć nic przeciwko temu, żeby je ściąć. Kiedy jednak wzniósł siekierę, sosna zaszumiała:

– Dobry człowieku! W moim pniu jest dziupla, a w niej malutkie wiewiórki. Jeśli mnie zetniesz, zginą też i one!

Drwal nie mógł pozbawić życia małych wiewiórek, więc zostawił sosnę w spokoju. Usiadł na mchu, zrozpaczony, bo nie miał z czym wrócić do domu. Rozmyślał nad swoim losem, aż nagle z gęstych zarośli wyłoniła się dziwna postać. Przypominała człowieka, ale zamiast ubrań miała drewnianą korę, a w miejscu włosów – cienkie gałązki z zielonymi listkami.

Drzewostwór zbliżył się do drwala i zapytał, co go trapi. Drwal opowiedział mu, że przyszedł do lasu po opał, ale nie potrafił ściąć żadnego drzewa, ponieważ wszystkie prosiły go o litość.

– Widać, że masz dobre serce – stwór uśmiechnął się drewnianymi wargami. – Jestem opiekunem tego lasu i chciałbym ci podziękować za to, że żadnemu z moich mieszkańców nie zrobiłeś krzywdy.

Drzewostwór odłamał jedną ze swych długich gałązek na głowie i wręczył ją drwalowi.

– Weź tę gałązkę. Kiedy będziesz czegoś potrzebował, zakręć nią trzy razy w powietrzu i wypowiedz życzenie. Pamiętaj jednak, aby korzystać z niej rozsądnie. Nie wypowiadaj życzeń ponad to, czego naprawdę potrzebujesz, bo w przeciwnym razie życzenie obróci się przeciw tobie.

Drwal podziękował, ukłonił się i wrócił do domu. Gdy tylko pojawił się na podwórku, żona zrobiła mu ogromną awanturę.

– Gdzie masz drewno, śmierdzący leniu?! – krzyczała kobieta. – Dlaczego Bóg mnie pokarał takim nierobem?!

– Uspokój się, kobieto – odrzekł spokojnie drwal i wyjął gałązkę zza pazuchy.

Uniósł ją do góry, zakręcił w powietrzu trzy razy i rzekł:

– Niech to podwórko całe zapełni się opałem!

Kobieta otworzyła szeroko oczy, po czym zaczęła śmiać się na całe gardło.

– Ha, ha, ha! Stary dureń! Och, nie mogę, stary dureń bawi się w czarodzieja! – trzęsła swym obfitym ciałem. – Ha, ha, ha! Drewno zaraz samo wypełznie z lasu i zapełni drewutnię! Och, trzymajcie mnie, bo skonam ze śmiechu! – rechotała żona drwala.

Wtem od strony lasu dobiegło jakieś szuranie, skrzypienie i stąpanie. Śmiech kobiety zelżał, a potem ustał zupełnie. Wkrótce, przed osłupiałą kobietą, drwalem i trójką jego wystraszonych dzieci, przemaszerowało kilkadziesiąt bobrów. Może nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że bobry ciągnęły za sobą pień wielkiego drzewa. Zaraz za nimi szły, krocząc na dwóch łapach, brunatne niedźwiedzie z naręczami grubych pni i gałęzi. Duże stado dzików, biegnące tuż za nimi, również było obładowane drewnem. Cała ta kawalkada wchodziła na podwórze, zrzucała drewno i, jak gdyby nigdy nic, zawracała do lasu. Nie minęło wiele czasu, a po zwierzętach zostały tylko ślady w piasku i tuman kurzu powoli opadający na zaskoczoną kobietę, drwala i dzieci skaczące z radości. Na podwórzu zalegała ogromna góra drewna.

– Och, ty bałwanie! Zagraciłeś całe podwórze! – wrzasnęła ze złością żona drwala i trzasnęła drzwiami chałupy.

Następne dni upłynęły drwalowi na cięciu drewna i znoszeniu go do drewutni, w czym ochoczo pomagały mu dzieci. Drewna było tak dużo, że drwal postanowił część sprzedać na jarmarku, a za uzyskane pieniądze kupił dzieciom nowe buty i ubrania.

Rodzinie drwala często doskwierał głód. Miał on co prawda duże pole, ale nic na nim nie rosło, bo nie miał konia, by je uprawiać. Postanowił więc użyć różdżki.

– Niech mi różdżka dopomoże, niech wyrośnie tutaj zboże! – powiedział, machając nią trzy razy w powietrzu.

Wnet zakotłowało się na polu. Tysiące kretów zaczęło ryć i spulchniać ziemię. Nie minęło pół dnia, a wielka połać terenu wyglądała, jakby ją przeorano pługiem. Gdy krety się wyniosły, niebo zaroiło się od ptaków. Każdy z nich trzymał w dzióbku ziarno zboża i zrzucał je na świeżo zaorane pole.

Żona drwala z niesmakiem przyglądała się temu widowisku.

– Och, ty głupcze, zamiast obsiewać pole, zażądaj złota! Będziemy bogaci i nie trzeba będzie nic robić, tylko jeść, pić i wypoczywać – powiedziała z wyrzutem.

Drwal wyjaśnił jej spokojnie, że różdżkę można wykorzystywać tylko w prawdziwej potrzebie, a nie na zachcianki. Strzegł daru Drzewostwora jak oka w głowie i cały czas nosił gałązkę przy sobie, obawiając się, by żona mu jej nie zabrała.

Minęło kilka miesięcy. Zboże pięknie wzeszło, urosło i dojrzało. Drwal je skosił, wymłócił, a po raz pierwszy domowy spichlerz zapełnił się ziarnem. Było go tak dużo, że część sprzedał na jarmarku, a za uzyskane pieniądze kupił krowę oraz kilka kur z kogutem. Od tej pory rodzina drwala już nie głodowała. Raz na jakiś czas drwal zawoził ziarno do młyna i przywoził mąkę, a żona wypiekała z niej chleb. Ziarnem karmiono też kury, które codziennie znosiły jajka. Krowa pasła się na pastwisku i dawała świeże, pachnące mleko. Ze śmietany zbieranej z mleka wyrabiano masło i ser.

Nadeszła zima i spadł śnieg. Pewnego mroźnego ranka drwal zabrał dzieci do lasu, aby pokazać im tropy zwierząt odciśnięte w białym puchu. Uczył je rozpoznawać różne stworzenia po śladach i tak się tym zajął, że zupełnie zapomniał o różdżce, pozostawionej w domu.

Żona drwala od razu zauważyła, że mąż zostawił magiczną gałązkę bez opieki. Nie zastanawiała się ani chwili – chwyciła ją i wybiegła na podwórze.

– Chcę być bogata, mieć mnóstwo złota na lata! – krzyknęła w niebo, machając trzykrotnie czarodziejskim patykiem.

Rozejrzała się wokoło i tupała niecierpliwie nogami, czekając na to, co się wydarzy. I rzeczywiście, coś się wydarzyło. Rozległ się szum skrzydeł i ze wszystkich stron zaczęły nadlatywać sroki. Ich dzioby błyszczały dziwnie, a z powietrza zaczęły sypać się na kobietę złote monety, pierścienie i obrączki.

Żonę drwala ogarnęła euforia. Zaczęła łapać spadające z nieba błyskotki, śmiejąc się i płacząc na przemian.

– Moje złoto, jestem bogata! – krzyczała w uniesieniu. – Moje, moje, moje!
Padła na kolana i wygrzebywała kosztowności ze śniegu.

Nagle zerwała się z ziemi, uniosła ręce ku górze i ryknęła:

– No dalej, głupie ptaki, przynoście tego więcej! Więcej! Więcej!

W końcu u stóp kobiety leżał pokaźny stos złota, ale radość z bogactwa zaczynał przyćmiewać siarczysty mróz. Zaczęła pocierać i chuchać w dłonie, lecz nic to nie dawało – ziąb przenikał ją do kości. Od czego jednak jest magiczna różdżka… Chwyciła gałązkę, zakręciła nią trzy razy w powietrzu i zawołała:

– Chcę, żeby mnie tu słońce ogrzało i mróz hen przegnało!

Słońce, które do tej pory wisiało spokojnie za delikatną mgiełką chmur, zajaśniało nagle mocniej. Jego tarcza zaczęła puchnąć i z nieba spłynął na drwalowe podwórze palący żar. W ciągu kilku chwil śnieg stopniał, a woda spłynęła ze strzech chałupy, stodoły i pozostałych zabudowań. Od niespodziewanego gorąca krowa uciekła z żałosnym muczeniem, a przerażone kury pierzchły na wszystkie strony. Żona drwala też chciała umknąć, lecz słońce plunęło w podwórze ognistym płomieniem, podpalając chałupę i resztę zabudowań. Szalejący pożar strawił wszystko, włącznie z zachłanną kobietą i magiczną różdżką.

Gdy drwal wrócił z dziećmi tam, gdzie wcześniej stał dom, zastał tylko wypalony plac, nad którym unosiły się jeszcze siwe smużki dymu. Na środku pogorzeliska znalazł jednak coś, co pozwoliło mu w niedługim czasie odbudować dom i całą zagrodę.

Ludzie powiadają, że od tamtej pory nikt już nie usłyszał mówiącego drzewa. Ponoć strach wiąże im języki z obawy, że znów ktoś mógłby sprowadzić na ziemię gniew słońca.

Luty, 2018

Rysunek: Werka

K O N I E C

🔊 Bajka w wersji do słuchania. Czyta Marta Karwat (Poczytaj mi Marto)

Piotr Walczak autor bajek dla dzieci

Mam nadzieję, że bajka przypadła Ci do gustu! Jeśli masz ochotę, możesz postawić mi kawę – to pomoże mi tworzyć więcej bajek. Dziękuję!
Pozdrawiam, Piotr Walczak