🐝 Czy zapasy mogą uratować trzmiela w trudnych czasach? Oto historia Ambrożego, który pracowicie znosi pyłek, podczas gdy jego koledzy trzmiele leniuchują. Kiedy nadejdzie jesień i kwiatów zacznie brakować, kto będzie się śmiać ostatni? Bajka o zaradności, konsekwencjach lenistwa i sile pracowitości.

📚 Dla dzieci 6+
Czas czytania: ok. 10 minut
🌙 Idealna na wieczorne czytanie przed snem!

⚙️ Możesz przełączyć tło na czarne z białymi literami – wystarczy kliknąć niebieskie kółeczko z ludzikiem i wybrać „Wysoki kontrast”.


© Piotr P. Walczak

Słońce wisiało wysoko nad horyzontem, kiedy trzmiel Ambroży leciał z ostatnią porcją pyłku do swojego mieszkania pod czerwonym kamieniem. Zebrał już wszystko, co było do zebrania z tulipanów w ogrodzie leśnika i zastanawiał się głośnym bzyczeniem, dokąd by tu jeszcze polecieć na kolejny oblot.

Konwalie na leśnych polanach już przekwitły. Pole rzepaku straciło swój żółty, rajski urok, a przy stokrotkach trzeba się było sporo napracować. Nie to, żeby Ambroży był leniwy – o nie! Był nawet aż nazbyt pracowity w porównaniu do swoich braci trzmieli. Tamci latali cały dzień od kwiatka do kwiatka, zjadając niespiesznie cały zebrany pyłek. Do domków nie przynosili zupełnie nic, co najwyżej ociupinkę na wieczorną kolację.

Ambroży natomiast latał i przez cały dzień znosił pyłek do swojego mieszkania, zamienionego w jedną wielką spiżarnię. Kiedy padał deszcz, owady drzemały w swoich domkach. Ambroży też przebywał w mieszkaniu, ale zamiast spać jak inne trzmiele, powiększał swoją siedzibę o nowe tunele i pomieszczenia, robiąc miejsce na kolejne zapasy.

Ten dzień był słoneczny, ciepły i bezwietrzny – idealny do zbierania pyłku oraz nektaru. Przestrzeń powietrzna nad łąką roiła się od rozmaitych owadów: pszczół, trzmieli, murarek, lepiarek, osówek, muszek i innych latających dziwactw. Ambroży leciał właśnie nad wielkim, czerwonym polem maków. Główkował nieustannie, gdzie poleci po rozładowaniu cennego towaru. Tak bardzo się zamyślił, że przestał zwracać uwagę na zasady owadziego ruchu powietrznego. Nie ustąpił miejsca nadlatującej z prawej strony lepiarce, spowodował kolizję dwóch biedronek, a na końcu sam zderzył się z lecącym z naprzeciwka trzmielem.

– Na rój tysiąca szerszeni! – wymamrotał Ambroży, lądując w czerwonym kielichu jednego z maków. – Co to było?

Zamiast odpowiedzi usłyszał dziwne mlaskanie. Ambroży wychylił się z kielicha i zobaczył krzątającego się na ziemi trzmiela Błażeja. W jednej chwili zrozumiał, że Błażej zajada się tulipanowym pyłkiem, który Ambroży upuścił podczas zderzenia.

– Ej, to mój urobek! – krzyknął Ambroży z wysokości makowego kielicha.

– Znakomity! Gdzie znalazłeś taki dobry, tulipanowy pyłek? – zapytał Błażej, napychając sobie buzię.

– Już nie ma! Tulipany się skończyły i przekwitają. Ten był ostatni. – Ambroży sfrunął na dół i wzrokiem odprowadził porcję pyłku znikającą w gębie Błażeja.

– Pyszności? Nie masz więcej? – bezczelnie zapytał Błażej.

– Ani trochę – warknął Ambroży.

– No coś się tak od razu naburmuszył, kolego? Przecież ci nie ukradłem tego pyłku.

– Fakt, nie ukradłeś. Ty go po prostu zjadłeś.

– Wielka rzecz. Zjadłem i nie ma sprawy.

– Pewnie, że nie ma. Nie ma, bo zjadłeś – odparł z przekąsem Ambroży, wzbijając się w powietrze.

– Cóż, potraktujmy to jako odszkodowanie za spowodowanie kolizji! – krzyknął za nim Błażej.

Bajka o trzech trzmielach, jednym pracowitym i dwóch leniwych. Tekst bajki Piotr Walczak, ilustracja Sebastian Bauman.
Ilustracja: Sebastian Bauman

– Niech tak będzie! – zabzyczał Ambroży na pożegnanie.

Pogodził się z utratą pyłku i nie zamierzał dalej marnować czasu na jałowe dyskusje. Należało się rozejrzeć za jakimiś ciekawymi kwiatami. Ponieważ nie miał już z czym wracać do domu, postanowił od razu zabrać się do pracy. Czerwone maki wyglądały kusząco. Co prawda nie miały zbyt dużo pyłku, ale było ich tak wiele, że zebranie pełnego ładunku nie powinno zająć Ambrożemu wiele czasu.

Trzmiel zaczął więc odwiedzać kolejne maki, zbierając pyłek do koszyczków. Napełnił je już do połowy, gdy w jednym z kwiatów natknął się na śpiącego trzmiela Cezarego.

– O, przepraszam – powiedział Ambroży, lądując tuż obok śpiącego owada.

Mak ugiął się niebezpiecznie i zakołysał pod ciężarem dwóch dużych trzmieli.
Cezary zamruczał, po czym się obudził.

– Co się dzieje? – zapytał rozespany.

– Przepraszam, nie przeszkadzaj sobie, już lecę – Ambroży chciał się poderwać do lotu.

– Czekaj, czekaj, która to godzina? – Cezary próbował zorientować się, gdzie jest słońce.

– Wczesne popołudnie – podpowiedział Ambroży.

– Ach tak, więc pora na jakiś obiadek – Cezary zaczął się rozglądać i w końcu jego wzrok padł na koszyczki Ambrożego, wypełnione makowym pyłkiem. – O, miło, że wpadłeś z poczęstunkiem – ucieszył się szczerze.

– Z poczęstunkiem? To nie jest żaden poczęstunek – obruszył się Ambroży.

– Nie? Więc po co wpadłeś do mojego maku i mnie obudziłeś?

– Niechcący. Zbieram pyłek. Nie wiedziałem, że tu sobie wypoczywasz.

– Ach, czyli zbierasz pyłek i konsumujesz w ustronnym miejscu – domyślił się Cezary.

– Nie, nie konsumuję. Zbieram zapasy do spiżarni.

– Do spiżarni? – Cezary wybałuszył oczy ze zdziwienia. – Przecież jesteś trzmielem. Trzmiele nie zbierają pyłku, tylko trzmielice robotnice.

– A ja zbieram – oświadczył Ambroży z godnością.

– Ale po co?

– Po to, żeby mieć co jeść, kiedy znikną wszystkie kwiaty.

– Co za bzdury opowiadasz, kwiaty nie znikną.

– Czyżby? Konwalie zniknęły, rzepaku już nie ma, tulipany właśnie więdną. Niedługo zwiędną maki i inne kwiatki. Nie będzie nic do jedzenia.

– Eeee, opowiadasz. Zakwitną nowe.

– Może tak, a może nie. Lepiej się zabezpieczyć.

– Ha, ha, ha, zabezpieczyć! Co za dziwak z ciebie, Ambroży. Po co się zabezpieczać? Zobacz! – Cezary wzleciał ponad makowe płatki. – Wszędzie kwiaty: wielkie, czerwone morze, mnóstwo jedzenia. Czym ty się przejmujesz, trzmieliku?

– Ja się nie przejmuję, bo mam pełną spiżarnię. Gdybym był na twoim miejscu, to bym się przejmował – powiedział kpiąco Ambroży.

Przeleciał nad Cezarym i wrócił do swojego zajęcia. Cezary odprowadził go wzrokiem, dopóki Ambroży nie zniknął w jednym z kwiatów.

– Dziwak! Prawdziwy dziwak – mruknął, po czym zaczął zajadać się pyłkiem.

Pole maków kwitło soczystą czerwienią jeszcze przez wiele dni. Wkrótce rozkwitły tam też niebieskie chabry i złoto-białe rumianki. Każdy kwiat wdzięczył się do słońca i do owadów, które uwijały się wśród płatków. Ambroży bywał tu codziennie, zbierając soczysty nektar i pyłek.

Pewnego razu natknął się na Błażeja i Cezarego, popijających mszycowy miodek.

– Dzień dobry, koledzy. Co słychać? – przywitał się kulturalnie, przysiadając obok dwóch owadów.

– Dzień dobry, Ambroży! Ambroży, co swe bogactwa mnoży! – powitał go prześmiewczo Błażej.

– Ambroży, co się o brak kwiatków trwoży! – dołożył swoje trzy grosze Cezary.

– Od rana do nocy haruje i się końcem świata przejmuje! – rymował dalej Błażej.

Ambroży posmutniał, słysząc naśmiewających się z niego kolegów.

– Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni – rzucił w stronę dwóch rozweselonych trzmieli i odleciał w swoją stronę.

Nadszedł czas, gdy pole maków przekwitło. Słońce nie grzało już tak jak dawniej. Coraz więcej dni było szarych, pochmurnych i deszczowych. Zbliżała się jesień. Większość trzmieli przeniosła się do lasu, gdzie zakwitły wrzosy. Ambroży spotykał tam Błażeja i Cezarego, którzy urządzali sobie uczty na wrzosowiskach. Naśmiewali się z niego już z daleka, gdy ładował pyłek do koszyczków i transportował do swojej spiżarni.

Po pewnym czasie wrzosowiska również przekwitły i zrobiło się całkiem zimno oraz ponuro. Błażej z Cezarym na próżno szukali choćby jednego kwiatka, przy którym mogliby się posilić.

– Słuchaj, trzeba polecieć do Ambrożego. On na pewno ma ogromne zapasy pyłku – zaproponował Błażej Cezaremu, zmęczony bezowocnym poszukiwaniem.

– Świetny pomysł, ale… wiesz, gdzie on ma swoje mieszkanie? – zapytał z nadzieją Cezary.

– Hmmm, nie wiem. Myślałem, że może ty wiesz? Poszukajmy!

Jakże teraz żałowali, że wyśmiewali się z Ambrożego, gdy ten gromadził zapasy w swojej spiżarni! Gdyby się z nim zaprzyjaźnili, pewnie zaprosiłby ich do mieszkania w ten trudny okres bez kwiatów i poczęstował znakomitym makowym pyłkiem, wrzosowym nektarem czy słodkim mszycowym miodem…

Na próżno jednak trzmiele latały, bzyczały i wypatrywały wyśmiewanego wcześniej kolegi. Ambroży siedział w swoim mieszkaniu pod czerwonym kamieniem, wypoczywał i podjadał zgromadzone przez siebie zapasy.

Wkrótce biały, zimny puch pokrył lasy, pola i łąki. Nikt nie wie, co stało się z dwoma leniwymi trzmielami. Kiedy jednak przyszła wiosna i zakwitły pierwsze kwiaty, znów widywano Ambrożego – jak pracowicie znosi pyłek do swojego mieszkania.

K O N I E C

Piotr Walczak autor bajek dla dzieci

Mam nadzieję, że bajka przypadła Ci do gustu! Jeśli masz ochotę, możesz postawić mi kawę – to pomoże mi tworzyć więcej bajek. Dziękuję! Pozdrawiam, Piotr Walczak