© Piotr P. Walczak

Rozdział 3. W ciemnościach

Rankiem, Tchórzajek wraz z Trzęsawką wyruszyli w podróż na drugą stronę Wzgórza Malików. Zza chmur niemrawo przebijały się słoneczne promienie. Droga dla małych skrzatów była dość długa. Ścieżką wśród niewysokich drzew, obeszli wzgórze na którego szczycie majestatycznie królował Prastary Dąb. Wejście do jaskini znaleźli bez trudu.

Tchórzajek trwożliwie spoglądał w czarną czeluść.

– Za nic w świecie nie wejdę do tej jaskini! – krzyknął z przestrachem.

Trzęsawka przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, ale jej wątłym ciałem co chwilę wstrząsały dreszcze. Jej wielkie, błękitne oczy pociemniały, bo odbijała się w nich nieprzenikniona czerń otworu. Nerwowo zaciskała i rozluźniała swoje delikatne dłonie.

– Musimy tam wejść Tchórzajku – powiedziała w końcu powoli, ważąc każde słowo.

Tchórzajek spojrzał na nią z jeszcze większym przestrachem i niedowierzaniem. Trzęsawka zadrżała po raz kolejny i postawiła nieśmiało jeden krok, potem drugi i kolejne. U progu jaskini odwróciła się, popatrzyła na przyjaciela i zniknęła w ciemności.

– Zaczekaj! – przerażony Tchórzajek ruszył za nią.

Kiedy znaleźli się w środku, od razu poczuli wilgotny chłód. Nie było to przyjemne uczucie, bo oboje byli przyzwyczajeni do ciepła i słońca. Częstotliwość dreszczy u Trzęsawki gwałtownie się powiększyła. No i ta ciemność. Tylko pod nogami było trochę poświaty która wpadała do środka od zewnątrz. W miarę kiedy wchodzili głębiej, ogarniał ich coraz większy mrok. Wtedy Tchórzajek przypomniał sobie o słonecznym kamieniu i wyciągnął go z kieszeni. Kamień zaczął jarzyć się nikłym blaskiem. Nie było to intensywne światło ale w zupełności wystarczało do rozpraszania ciemności przed nimi. Dodało też odwagi Tchórzajkowi, który poczuł się bardziej swojsko trzymając w ręce przyjemne źródło światła.

– Wątpię, czy cokolwiek znajdziemy w takich ciemnościach – powiedział Tchórzajek.

– …ciemnościach… ciemnościach… nościach…

– Co to? Kto to!? – przeraził się Tchórzajek.

– To echo! – odparła Trzęsawka. – Nasze głosy odbijają się od ścian i wydaje się, że ktoś je powtarza.

– …powtarza… arza… – potwierdziło echo.

– Ach tak… No więc, Trzęsawko, nie jestem pewien, czy coś tu znajdziemy. Tu nic nie ma poza skałami – kontynuował Tchórzajek.

– Na razie nie ma, ale dalej, kto wie?

– Ale ta jaskinia jest ogromna! Skąd pewność, że je w ogóle znajdziemy… – Tchórzajek podniósł słoneczny kamień do góry, ale nie dojrzał sklepienia. Światło było zbyt słabe.

– Nie mamy pewności, ale musimy spróbować je odnaleźć. Musimy – powtórzyła Trzęsawka z naciskiem.

Tchórzajek w głębi duszy przyznawał jej rację. Robili to przecież dla swojego najlepszego przyjaciela. Bał się jednak okropnie. Nieznany, podziemny świat budził w nim wstręt i przerażenie. Nie mógł jednak już zawrócić. Myśl, że mógłby wracać sam przez ten czarny korytarz napawała go jeszcze większym strachem.

Do tej pory droga była dość łatwa. Pod stopami chrzęściły drobne kamyki, dno łagodnie wznosiło się do góry, by za chwilę znów delikatnie opadać. Po pewnym czasie wyrosły jednak przed nimi pewne przeszkody. Z podłoża zaczęły wyrastać najpierw małe a później coraz większe, skalne kolce.

– Stalagmity – zadygotała Trzęsawka.

– I stalaktyty – zadrżał Tchórzajek podnosząc rękę ze światełkiem do góry.

Stalaktytowe morze skalnych kolców wisiało tuż nad ich głowami. Przeciskając się przez las stalagmitów musieli uważać, żeby nie nadziać się na zwisające z góry ostre szpile. Droga zrobiła się męcząca i niebezpieczna. Tchórzajek z Trzęsawką wolno poruszali się naprzód. Po jakimś czasie doszli do miejsca, gdzie stalagmity zaczęły łączyć się ze stalaktytami tworząc w ten sposób fantazyjne kolumny. Zniknęło niebezpieczeństwo ukłucia, ale za to zrobiło się bardzo ciasno. Ledwie przeciskali się pomiędzy kolumnami. Trzęsawka była szczuplejsza i droga szła jej łatwiej. Tchórzajek w końcu utknął w ostatnim wąskim przejściu i nie mógł się ruszyć ani do przodu ani do tyłu.

– Utknąłem! – krzyknął przyduszonym głosem.

Trzęsawka złapała go za rękę i mocno szarpnęła. Nie pomogło. Spróbowała jeszcze raz. Przyjaciel ciągle tkwił między kolumnami. Naprężyła się ponownie, zaparła stopami o podstawę kolumny i pociągnęła gwałtownie ile tylko miała siły. Tchórzajek wyleciał z pułapki jak z procy, oboje przewrócili się i potoczyli o kilka metrów. Leżeli tak kilka chwil bez ruchu, po czym Tchórzajek z niepokojem zaczął czegoś szukać wokół siebie.

– Co jest? – zapytała Trzęsawka wyczuwając niepokój w zachowaniu przyjaciela.

– Słoneczny kamień… – wymamrotał Tchórzajek. – On… zniknął.