© Piotr P. Walczak

Rozdział 1. Maliki

– Za nic w świecie nie wejdę do tej jaskini! – krzyczał Tchórzajek.

Stał u wejścia do wielkiej pieczary i trwożliwie spoglądał w czarną czeluść. Obok niego stała Trzęsawka. Nic nie mówiła, ale jej wątłym ciałem co chwilę wstrząsały dreszcze. Jej wielkie, błękitne oczy pociemniały, bo odbijała się w nich nieprzenikniona czerń otworu. Nerwowo zaciskała i rozluźniała swoje delikatne dłonie.

– Musimy tam wejść Tchórzajku – powiedziała w końcu powoli, ważąc każde słowo.

Tchórzajek spojrzał na nią z jeszcze większym przestrachem i niedowierzaniem. Trzęsawka zadrżała po raz kolejny i postawiła nieśmiało jeden krok, potem drugi i kolejne. U progu jaskini odwróciła się, popatrzyła na przyjaciela i zniknęła w ciemności.

– Zaczekaj! – przerażony Tchórzajek ruszył za nią.

Zanim Trzęsawka z Tchórzajkiem zniknęli w ciemnej jaskini, przebyli dość długą, jak na małe skrzaty, drogę. Wyruszyli z siedliska, które znajdowało się w lesistej dolinie pomiędzy dwoma łagodnymi wzniesieniami Świętogór – Czerwoną Górą i Wzgórzem Malików. Czerwona Góra zbudowana była z czerwonych skał, zaś Wzgórze Malików wzięło swą nazwę od skrzatów zamieszkujących u jego podnóża. Skrzaty te nazywały siebie Malikami i były bardzo pracowite. Całe dnie zajmowały się gromadzeniem zapasów na srogie zimy. Młode skrzaty pomagały dorosłym, ale dużo czasu spędzały także na zabawach.

Tchórzajek, Trzęsawka i Wesołek uwielbiali wspólne zabawy w siedlisku: chowali się przed sobą, huśtali na gałęziach drzew i wygłupiali ile wlezie. Najbardziej przebojowy był Wesołek. To on wymyślał nowe zabawy i nakręcał przyjaciół do działania.

Pewnego razu wybrali się nad niewielki strumyk płynący przez kraniec siedliska. Trójka Malików była tu po raz pierwszy. Wesołek zaraz wymyślił skoki przez wodę i w niedługim czasie cała trójka była kompletnie przemoczona. Położyli się na trawie, żeby się wysuszyć, ale Wesołek zaraz się poderwał, bo zaciekawiła go jakaś wielka roślina z rozłożystymi liśćmi i białymi kulami kwiatów.

– Zobaczcie! Wygląda jak jakieś drzewo! – poderwał się i pobiegł w stronę rośliny.

Skrzat chwycił się olbrzymiego liścia, ale zaraz krzyknął i przybiegł do przyjaciół.

– To wydziela jakieś paskudztwo, dłoń mnie piecze – poskarżył się.

– Lepiej wracajmy do domu – powiedział Tchórzajek, a Trzęsawka z niepokojem popatrzyła na czerwieniejącą dłoń Wesołka.

Wesołek ledwie doczłapał do siedliska prowadzony przez dwójkę przyjaciół. Już nie tylko dłoń ale cała ręka piekła go niczym żywy ogień. Natychmiast zaprowadzili go do Lektusa, który najlepiej w siedlisku znał się na leczeniu. Obejrzał rękę Wesołka i kazał opisać roślinę, której dotknął.

– Niedobrze – pokręcił głową. – Wygląda na to, że dotknąłeś parzącego barszczu. Coś postaram się poradzić – westchnął.

Rękę Wesołka pokryły wkrótce wielkie, bolące bąble. Zrobił się bardzo słaby i Lektus nakazał mu leżeć w łóżku. Niestety, żadne lekarstwa nie pomagały. Z dnia na dzień Wesołek był coraz bardziej obolały, słabszy i smutniejszy. Tchórzajek i Trzęsawka byli zrozpaczeni. Trzeciego dnia od zdarzenia, wybrali się do Lektusa, żeby dowiedzieć się, czy mogą jakoś pomóc.